Powered By Blogger

czwartek, 19 czerwca 2008


Za tymi drzwiami zaczyna się dopiero opowiadanie, bo każde opowiadanie gdzieś się zaczyna i jakąś swoistą historię skrywa w sobie każda z kamienic. Co kryje się w ich podwórkach, jakich ludzi i jakie wraz z nimi problemy mieści w sobie każdy z tych molochów? Coś czego nie widać, czego nie da zobaczyć sie z perspektywy zwykłego przechodnia. bo przecież kiedy spacerujesz po ulicy nie zastanawiasz się jak działa krakowska gastronomia, nie myślisz o tym kim jest kucharz, kiedy wybierasz jeden z przypadkowych lub ulubionych lokali w porze obiadowej, nie myślisz o przyrządzaniu deserów, kremu brulle i musu czekoladowego, o jego recepturze, proporcjach, salmonelli, która czai sie na każdej skorupce nieumytego jajka, a które przecież codziennie ktoś musi umyć i tylko po to by konsumpcyjna populacja klientów nie zachorowała, przypadkowo, bądź nieprzypadkowo. W każdym razie robi to, bo szefowa dwa dni temu powiesiła na ścianie listę, na której własnym podpisem poświadczyć musi, że oto właśnie daną czynność wykonał i dzięki temu nie będzie sprawcą ewentualnego nosicielstwa bakterii. Zanim popularny "briles" opuści lodówkę, musi chwilkę jeszcze postać pod salamandrą. 20zł za miseczkę masy jajecznej, z zapiekanym na górze ciemnym cukrem. Śmieszna jest historia "brilessa" tak jak i śmieszna jest historia tego kto go przyrządza. Zakręcony człowieczek dojeżdża do pracy "jedynką", czasem jedzie za długo ta "jedynka" i Ludek spóźnia sie jakieś 10-15minut. Tramwaj ma prawo, w końcu ma długą trasę do pokonania. Ludek chodzi zawsze z plecakiem, w butach Fila, okrągłych okularach, kupionych na promocji w Virzynie i rzeczy najbardziej dla Ludka charakterystycznej - muzułmańska szydełkowa czapeczka. Pan Czapeczka ma zawsze marchewkę na nosie jak robi surówkę z ananasem, bardzo dobrze rymuje, słucha nieistniejącej już chyba Biski, kocha muzykę i ...kurkumę. Bo kurkumę można dodawać do wszystkiego, jeść ze wszystkim, wszędzie i o każdej porze dnia i nocy, pod każdą szerokością geograficzną, w każdym klimacie nawet w czasie deszczu zenitalnego w kotlinie Congo. Pan Czapeczka jeszcze o tym nie wie, ale z biegiem czasu i wraz z intensywnością stosowania owej przyprawy zapewne dowie się. Z dziwnych upodobań pana kucharza to jeszcze jego wielka niechęć do mięsa, chociaż jak sam przyznaje ku swojej rozpaczy - do mięsa go bardzo ciągnie, ciągnie jak cholera. Kiedyś miał jeszcze rower, na którym czasem pojawiał się w pracy ale odkąd za prowadzenie go w stanie nietrzeźwym ukarany został procesem sądowym, który skończył sie odebraniem mu prawa jazdy, do którego posiadania sierotka zatrzymana przez władze przyznała się posłusznie, Ludek wybiera klasyczną - bo wiedeńską "jedynkę".

środa, 18 czerwca 2008


jest taki dom....

jest takie miejsce

był kiedyś dzień niezwykły

i'm an alien - nie wiadomo kto bardziej obcy ja czy on chociaż go nie ma i wyszedł nadal czuję jego obecność - uciekać uciekać. Patrzę przed siebie i widzę, jakże nie chcę widzieć już tego obrazu - podkrążone oczy, jeden kosmyk włosów dłuższy od całej reszty, taka zwykła codzienność, która zaczyna sie na moim parapecie - dwie paprotki, pędzle, lampa. Obraz się trochę zamazuje, pochmurny mamy dzień jak na czerwiec - ha patrzę przez okno i zabija mnie codzienność, dzień wolny od pracy, szybki obiad, spontaniczny zakup butów, dwóch bluzek, które pewnie znów będą zalegały dno komody. Chęć zmiany w ponurym pokoju, coś bardziej radosnego, żywsze kolory więcej ciepła i światła. Takie plany nadają sens dzisiejszemu rozumowaniu - dają nadzieję, że jutro coś się odmieni:) oj gdyby zawsze już mogło być beztrosko, gdyby zawsze pachniało babcinym kompotem, gdyby znów można było chodzić z metalową bańką na borówki, siedzieć pod lipą, jeść babcine pierogi na kiwiącym się stołeczku, siedząc na jakże często malowanej już ławce przed domem. Jakie cudowne to były dni. A jakie cudowne były wieczorne opowieści o dawnych czasach, o nigdy nieznanych przez mnie wujkach, ciotkach, babciach i prababciach i jeszcze prapraprabaciach. Siedzenie na ganku - pamietam te zamykane na haczyk okna, które tak często myłam, lężałam tam na małej kanapce i pamiętam, że czytałam Anię z Zielonego Wzgórza, drugą część o tym jak Ania znalazła dwójkę bliźniaków czy coś w tym stylu, musiałabym przeczytać, teraz to widzę książkę raz jeszcze, bo przecież ucieka z pamięci. Oj babciu babciu jak mi tego brakuje, jak brakuje mi tego domu i jego cudownej atmosfery, jak brakuje mi tego miejsca i tamtych ludzi, tamtych opowieści, sąsiadów, bo babciu u ciebie ciągle ktoś bywał, jak brakuje mi tamtych wakacji, wszystkich, którzy tam przyjeżdżali........