Powered By Blogger

środa, 30 grudnia 2009

Gdańskie schody i sylwestrowa Burkina Faso

No i Nowy Rok przywitamy w Tarnowie:P Szybciej bym się spodziewała wygrać bilet na Burkina Faso albo Wyspy Wielkanocne raczej:) No ale czasem potrzeba życiu trochę ironii dodać. Rano przygotowania sałatkowe, więc muszę odespać nieprzespaną noc ale pewnie i tak znając siebie wszystko na ostatnią chwilę zostawię. Pozostaje mi jeszcze zastanowić się co założę do upatrzonej bluzki:/ i z tym może być problem, bo skończy się na tym, że nie będę mieć co na siebie włożyć:) Dobra zanim zacznę już ostateczne przetrzepywanie szafy, zdjęć ciąg dalszy.
Tym razem reprezentacyjne schody, a właściwie powinnam napisać, to co z nich pozostało.



To co pozostało, bo brak stolarki. Źródła podają, że były to przepiękne gdańskie schody, które dziś można oglądać w jednej z sal UJ przy ul. Św. Anny. Zostały rozebrane i wywiezione do Krakowa w czasach II wojny światowej.


Na widocznym sklepieniu kiedyś musiały być także namalowane freski.


Taki fragment zachował się na suficie. Będąc w środku miałam wrażenie jakby całe pomieszczenie zostało zamalowane niebieskoszarą farbą. Może to moja iluzja, gdyż nie znam się w zupełności na tynkach. Nie wiem czy pozostały fragment jest oryginalną resztką całości, nigdzie w dostępnych mi do tej pory źródłach nie natrafiłam na jego trop. Mało albo szczątkowe są bardzo informacje mówiące o wystroju pałacowych wnętrz. Najczęściej opisuje się właśnie gdańskie schody i pałacowe kominki z herbem Potockich, parę wzmianek o oranżerii, szklanych wannach i to chyba wszystko na co udało mi się trafić. Zagadkowy fresk pozostaje więc na razie w sferze moich domysłów i wyobrażeń.
I jeszcze jeden, nieliczny, zachowany detal wystroju.



Element zaiste zagadkowy.
No i spojrzenie na całość górnych okien.



Oj piękne są te wnętrza, nawet kiedy przyszło nam je oglądać już bardzo zniszczonymi. Jak byłam mała to opowiadałam sobie zawsze historię, że jak już urosnę (urosłam do 150cm:) i oczywiście będę bardzo bardzo bogata to kupię sobie na własność pałac, gdzie zamieszkam wraz z cała rodziną. Zamęczałam wszystkich  tymi opowieściami do tego stopnia, że kazałam im wybierać dla siebie pokoje w których będą chcieli zamieszkać. Przyznam szczerze, że zabawa ta bardzo podobała się wszystkim, bo każdy mógł puścić wodze fantazji i poczuć się przez chwilę mieszkańcem pałacu. Jak widać (na wyżej zamieszczonych zdjęciach także:) nie zostałam właścicielem tej rezydencji jak dotąd. No nie wszystkie marzenia z dzieciństwa da się zrealizować.
I na koniec opowieści małe świąteczne wspomnienie, czyli mój mały ukochany Mikołaj - Fifi. Przyznam się, że tak ładnego Mikołaja, w czapce przekraczającej wysokość jego samego, nie udało mi się spotkać do tej pory:)



No a widoczna obok buźka to moja siostra Magdalena:)
Szampańskiego Sylwestra:)

wtorek, 29 grudnia 2009

Niech żyje bal

Już po świętach:(wszystko co dobre szybko się kończy. Z okazji "nadmiaru" wolnego czasu, przejrzałam dogłębnie swój komputer i ku moim zdziwieniu odkryłam multum zdjęć, o których istnieniu prawie zapomniałam. 

Startujemy z małą wycieczką po pałacu Potockich w Krzeszowicach. Zdjęć mam dosyć sporo, może nie najlepszej jakości i wartości artystycznej ale zapewne niektóre to prawdziwe rarytasy. Pałac jest w tragicznym stanie, obawiam się, że za parę lat może pozostać w pamięci tylko na zdjęciach. Niestety:( Fotki robione były podczas dni otwartych pałacu w roku chyba 2005 (?) ale nie pamiętam dokładnie. Teraz pałac oglądać można już tylko z zewnątrz.
Na początek sala balowa. Piękna ale niestety prawie doszczętnie zniszczona.
 

Wielkie, widoczne tutaj okna, znajdują się na każdej z trzech ścian sali. Wejście do niej od strony ogrodu prowadzi przez schody, dziś już niestety zarośnięte trawą i przykryte blaszanym daszkiem. Kiedyś u wylotu tych schodów stała piękna rzeźba gladiatora. Pamiętam, że miał on uniesioną do góry dłoń a na dole widniał podpis "Morituri te salutant" Dziś wiem, że świadczył jeszcze wtedy o dawnej świetności pałacu. Czarny posąg zniknął jednak parę lat temu, nie wiem jaki jest jego los. 


Zbliżenie na podtrzymujące okna kariatydy. Architektura pałacu w tym widoczna sala balowa wybudowane zostały w stylu włoskiego renesansu. 



Wejście od wewnątrz prowadzi kolejno przez salę lustrzaną/błękitną (dziś nie pozostało na ścianie już żadne lustro. O ich obecności świadczą tylko widoczne ślady) i salę balową, całkowicie stylizowaną na antyczną, ale o niej będzie jeszcze głośno:) Od reszty oddzielają ją kraty. Dziś nie wyglądają okazale ale wydaje mi się, że mogły być zamontowane tam z początkiem XX wieku. W owym przejściu bowiem, nad głowami balowiczów znajduje się fragment szklanego sufitu. Hmm piękne musiało wyglądać to secesyjne zapewne połączenie metalu i szkła.  


Widoczny z bliska szklany sufit. Moim zdaniem dalej piękny:)
No i zapraszam już do środka. W czasach powojennych, kiedy w pałacu mieścił się dom dziecka, odbywały się tu bale sylwestrowe (wiem bo moja babcia na nie chodziła:)


Pamiętam, że sala ta zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Mimo upływu czasu można jeszcze poczuć świetność tego miejsca. 
Spróbuję w najbliższym czasie poszperać, może uda mi się znaleźć jakieś archiwalne zdjęcia. Do Krzeszowic jeszcze wrócę na moim blogu. Miłej wycieczki:)

środa, 23 grudnia 2009

Świątecznie mi

Święta przede mną. Trochę mi smutno, zbyt wiele nierozwiązanych problemów pozostanie w tym roku:( Wiele jednak udało się rozwiązać i to są te pozytywne rzeczy, które mnie cieszą:)Łapię chwilę. Wczoraj spędziłam miły wieczór, miał być babski comber ale nie wyszedł taki babski do końca. Dane mi było natomiast spać z wielką pluszową żyrafą:))heheh żyrafy to w ogóle wielka obsesja mojej kumpeli. Odkąd ją znam ma wokół siebie same żyrafy. Może to z racji wzrostu:)Jest mniej więcej mojej postury, więc żyrafie sięga zaledwie to 1/10 nogi:P W dodatku dostałam śliczną książkę, którą podaruję pod choinkę mojemu chrześniakowi.
Dzisiaj już nastrój iście świąteczny. W pracy, w tramwaju, w domu, chociaż do domu wybieram się dopiero jutro z rańca. A dzisiejsze popołudnie też niczego sobie:)Więcej szczegółów nie zdradzę, póki co. Wieczorem udało mi się jeszcze odwiedzić ciocię, gdzie zostałam poczęstowana świąteczną kutią. Ach uwielbią tę kutię ciotki. Nigdy w życiu chyba lepszej nie jadłam. No i karp po żydowsku się robił, więc miałam okazję spróbować. Tego rodzaju karpia nie serwuje się u mnie w domu.
Na dobre zakończenie dnia The Beatles :) Cudni są jak zawsze:))

poniedziałek, 21 grudnia 2009

Fantazja




Za każdym razem kiedy uśmiecham się do siebie, wiem, że oto wygrywam z moim losem.

niedziela, 20 grudnia 2009

MNKM

Podsumowanie weekendu: Tak mam jest daleko do tych pierwszych dni, idź już i nie zwlekaj, przecież to nie my (...)
Wróciłam do domu. Szukam czegoś w lodówce, hehe w mojej lodówce, która od jakiegoś czasu jest zawsze pusta, kiedy z pokoju wychodzi współlokator i pyta czym mam fajkę. Tak papieros to jest coś o czym zapewne marzę teraz:( Walczę żeby nie zwymiotować, godzinę jechałam tutaj z drugiego końca miasta, przemarzłam na kość, w dodatku stojąc na przystanku, podszedł do mnie jakiś mężczyzna i bez pardonu złożył mi jednoznaczną propozycję. Przyciągam wariatów:/ Pytanie więc czy sklep koło bloku jest otwarty czy nie jakoś mało mnie obchodzi. Jest cicho i zaczyna mnie to przerażać, nie wychodzę z pokoju już do wieczora. Włączam film i Grechutę o 20 włącza mi się melancholia i jakiś trudny do stłumienia płacz, więc zaczynam wyżalać się znajomemu. Oj biedny on jest ze mną. Tyle musi wysłuchiwać, czasem mam wrażenie, że go zanudzam, że słucha mnie tylko przez grzeczność.
Oj stopery by się przydały:)Grechuta jest bardzo optymistyczny: Będziesz zbierać kwiaty, będziesz się uśmiechać, będziesz liczyć gwiazdy (...) Tak będę ale wcześniej na pewno stąd wyjadę. Od jakiegoś czasu kiedy wstaję rano zaczynam zadawać sobie jedno pytanie: A dlaczego nie wyjechać? Nie mam niczego co warte było by zaprzeczenia temu pomysłowi. Na razie zaprzeczam sama sobie, że to niemożliwe. Możliwe ach! owszem możliwe. Afryka, bo tam mogę komuś pomóc. Ostatnio słuchałam do późna radia, bo była audycja o misjach w Brazylii. Opieka nad dziećmi, które całe swoje krótkie życie spędzają na ulicy. Coś o czym się nie mówi, czyli o szwadronach wojska, które przejeżdża co jakiś czas przez dzielnicę, zabijając z serii karabinów wszystkie te dzieciaki, które nie zdążą uciec. Myślę, że taka podróż może pomóc mi znaleźć to czego szukam a znaleźć nie mogę. Jesteśmy chyba zbyt wielkimi materialistami. Są inne wartości na świecie, których nie zna Europejczyk, biegający teraz za świątecznymi prezentami. Wolała bym bez prezentów ale żebyśmy umieli sobie wybaczać, żeby nie dzieliły nas takie straszne przepaście, żebyśmy umieli się kochać wzajemnie, żeby ktoś nas tego nauczył. Najprostsze rzeczy najtrudniej zawsze przychodzą.
Ktoś (kto zapewne to czyta) powiedział mi ostatnio, że brakuje mu w życiu góry na którą mógł by się zacząć wspinać. Ja myślę, że każdy z nas ma swoje Karakorum, tylko może niektórzy z nas rozbili teraz obóz aklimatyzacyjny, bo nie mogą oddychać już tam gdzie powietrze jest bardziej rozrzedzone. Niektórym może zabrakło tlenu. Szukają czegoś co rozświetli im drogę. Light my way

czwartek, 17 grudnia 2009

środa, 16 grudnia 2009

Across the universe

Wtarłam w siebie chyba litr balsamu Nivea. Cały czas mam wrażenie, że zamarzam przy tych temperaturach ale to i tak nie skłania mnie do założenia rajstop pod spodnie. Nie znoszę rajstop:( Pocieszam się, że w Irkucku -46 st C, tam to naprawdę jest zima. Brrr.. Póki co grzeję się w domu, popijając herbatę (zieloną:)z cytryną. Dziwny wieczorny mirsz marsz. Najpierw papieros i pepsi, czyli bardzo niezdrowo:( Z reguły nie pijam żadnych napojów kolorowo-gazowanych ale dziś drogą wyjątku wypiłam po półrocznej przerwie. Potem prysznic, mycie zaległych naczyń a teraz herbata i zielony grejfrut:))uwielbiam jego zapach. Całość uzupełniam słuchając wywiadu z premierem w moim ulubionym radiu. Polityka, polityka...
Hmm wieczór nad wyraz kobiecy.
A cały dzień śpiewam sobie w myślach Across The Universe. Taki mój mały, własny świat gdzie zamykam sama w sobie i nie chcę nikogo wpuścić do środka. Jai guru deva om
Nothing's gonna change my world


niedziela, 13 grudnia 2009

"The only baggage you can bring is all that you can't leave behind "

Nie mam ochoty silić się na pseudointelektualne dysputy niewarte niczego i tak naprawdę nieprzydatne nikomu do czytania. Prawda jest taka, że odpalam właśnie papierosa i mam zamiar wyrzucić z siebie wszystko co jest toksyczne we mnie tego wieczoru. Dlaczego akurat w niedzielę o tak późnej porze? Może lepiej późno, niż wcale:) Dość mam na dzisiaj czytania książki dla zabicia własnych myśli i pseudotwórczo spędzonego czasu. Wolę go nie spędzać twórczo. Gdybym miała w tym momencie wybór, postawiłabym na hedonizm. Bo tak naprawdę tęskni się do czegoś więcej niż do wiosny i lata. Bardziej do tego co kojarzy się z nimi. Do zapachu, do głosu, do tamtej muzyki, do tamtych miejsc, do tamtej jazdy tramwajem, do tamtego spaceru, do tamtej rozmowy na kładce, która prowadzi na kopiec, do tamtej sukienki, którą się miało wtedy na sobie, do uśmiechu, do tamtego słońca, do tamtego letniego widoku z okna. Słońce będzie zapewne takie samo za rok, sukienka wisi w szafie i pewnie jeszcze nie raz ją założę. Na razie jednak zaszywam się w domu i czekam na cud.
Ktoś powiedział kiedyś, że jak nie możesz dalej nieść ze sobą tego bagażu, to zostaw go za sobą. Zostaw walizkę na jakimś lotnisku i nigdy więcej po nią nie wracaj. Nie pisz też zażalenia do linii lotniczych, że gdzieś ci zaginęła w podróży, bo najprawdopodobniej i tak jej już nie odzyskasz. Jeśli się nawet znajdzie to nie będzie zapewne zawierać tej samej zawartości, którą do nie spakowałeś. Wycena straty jest zawsze dość kosztowna.
Czasem marzę o tym żeby ludzka psychika było jak komputer. Żeby znalazły się takie opcje jak "backspace" i "delete". Czasem dla szybszego działania mógł by być też "enter":)Niestety ku mojemu rozczarowaniu, nie jesteśmy tak skonstruowani.
Wiem, że nadal będę chodzić po tych samych ulicach w tej samej sukience, słuchać tej samej muzyki. Ale wiem też, że następny spacer nie będzie już taki sam, że "nic dwa razy się nie zdarza".
Oj chyba zrobiło się nieco trywialnie na sam koniec, ale dziś nie silę się na oryginalność. Jakoś wolę być szarością, przesiąkniętą trochę własnym płaczem, trochę wyblakłą i wypraną swoimi problemami. Może idąc następnym razem ulicą, opowiem sobie wreszcie bajkę ze szczęśliwym zakończeniem. Jak to nazwał ktoś "z happy endem".

Tramwajowa filozofia



No i zrobiła się poniekąd zima, chociaż chyba tak od niechcenia mówię sobie niech już ona tam będzie. Lepsza zima niż deszcz. Refleksje pogodowe zdecydowanie zdominowały ostatnio moje myśli. Nastrój dzisiaj nieszczególny. Wracając do domu miałam napisać o święcie Chanuka, które jest "Świętem świateł" i pierwsza moja myśl:światło=nadzieja. Nie jestem wcale znawcą judaizmu ale zdaje się, że teraz jakoś przypada czas tego święta. Co dzień zapala się jedną świece a światło musi palić się w drzwiach lub w domowym oknie. Świece są palone na pamiątkę lamp oliwnych w świątyni jerozolimskiej, a szczególną czcią otacza się w okresie tego święta kobiety - na pamiątkę Judyty, która ucięła głowę Holofernesa, przez co ocaliła mieszkańców Betulii i reszty Izraela.
Prawdę powiedziawszy że kiedy pierwszy raz zetknęłam się z postacią Judyty, to chyba nie do końca ją rozumiałam. Dziś jak wracałam tramwajem do domu stwierdziłam, że fascynuje mnie ta postać. Trochę tak jak Salome. Zresztą jedna i druga domaga się głowy. Salome głowy Jana Chrzciciela. Która bardziej okrutna? Jedna obcina ją sama, drugiej przynoszą głowę na tacy. Jedna i druga wcześniej uwodzi. Jak bardzo cielesne musiały być więc te bohaterki? Nawiązując do pierwowzoru uważam, że najpiękniej przedstawili je obydwie artyści Młodej Europy. Wtedy najbardziej bano się kobiety ale też przedstawiano ją jakże zmysłowo, kobieco, subtelnie. I co dziwne najczęściej robili to mężczyźni. Paradoks największy chyba tego świata.
Nie nowością też jest, że seksualność kobiety kojarzono ze śmiercią od czasów najdawniejszych.
A Abrey Beadsley nadał swojemu obrazowi Salome tytuł "The Climax". Bardzo podobają mi się te ilustracje do utworu Wilda.
I tak od Chanuki do Salome i Wilda. Zaskakujący zwrot myśli. Ale najlepsze przemyślenia miewam ostatnio jadąc tramwajem. Chyba powinnam zacząć je spisywać na bieżąco. Kiedyś namiętnie uprawiałam tramwajowe czytelnictwo. Nawet parę książek w ten sposób zostało przeczytanych. Ostatnio jednak zakładam słuchawki, wolę muzykę muzykę i swoje myśli.
Wracając do książek to jeszcze na koniec mała refleksja. Najdziwniejsza lektura jaka mi się przytrafiła to był "Głód" Hamsuna. Czytałam tę książkę podczas tegorocznych wakacji i łapałam się na tym, że mam chcę co chwilę otwierać lodówkę, żeby sprawdzać czy jest w niej jedzenie:) Ale lektura warta polecenia. Naprawdę. Bałam się, że będzie to coś w rodzaju "W poszukiwaniu straconego czasu" (z całym szacunkiem dla Prousta, ale mi jakoś nie siada, mówiąc kolokwialnie), a tu tym czasem miłe zaskoczenie. Polecam ale czytajcie z pełnym brzuchem:)

czwartek, 10 grudnia 2009

" Zima, zima wejdźże szybciej, ogrzej się na parę chwil..."

Wiosna, wiosna chcę wiosnę. Chociaż szczyptę słońca co dziennie. Straszne są te dni, ciemne, deszczowe. Nie mogłabym mieszkać chyba na dalekiej północy, bo nie zniosłabym zim i ciemności. Nie dziwię się, że ludzie masowo opuszczają Islandię. Brrr...
Obmyślam plam zmian noworocznych:)co powinnam, czego nie powinnam. Więc tak. Powinnam:
- zapisać się na angielski albo przynajmniej zacząć się sama uczyć
- uprawiać więcej sportu
- postawić ogólnie na samorozwój i realizację własnych zainteresowań
- zmienić pracę (priorytet!)
- znaleźć mieszkanie (sama!)
- zakochać się (???)
- kupić w końcu aparat fotograficzny
- zmienić oprogramowanie w komputerze
- rzucić palenie
- uzupełnić braki w bibliotece nowościami wydawniczymi (oj bardzo się zapuściłam)
- pójść wreszcie do teatru
- pojechać na wakacje
- kupić buty do chodzenia po górach
- jesienią pojechać w Pieniny i przejść parę szlaków
- zakupić albo wyremontować rower

Oj nazbierało się tego trochę aż się sama sobie dziwię. Chyba będę musiała ową listę wydrukować i umieścić na ścianie, w bardzo widocznym miejscu. I mam nadzieję, że systematycznie skreślać kolejne jej punkty. Zobaczymy co z tego wyjdzie, będę się pilnować co do konsekwencji działań:)
Plany sylwestrowe na razie żadne:( Pewnie przywitam Nowy Rok w kapciach oglądając jakieś filmy i pijąc szampana do poduszki. Nie wierzę jednak w powiedzenie, że jaki Sylwester taki cały rok, chociaż należę do tych bardzo przesądnych, którzy jak czegos zapomną wychodząc z domu zawsze siadają i liczą do trzech:)Paranoja ale odpędza złe duchy i negatywne myślenie.
To tyle noworocznych postanowień i przemyśleń dnia pochmurnego. Czas spać ale cała radość w tym, że jutro wymarzony dzień tygodnia - piątek. No i święta idą:)

wtorek, 8 grudnia 2009

Pictures






Nie chwaliłam się jeszcze sesją fotograficzną z udziałem moje skromnej jakże osoby. Autorką zdjęć jest moja koleżanka i muszę powiedzieć, że ma wielki talent, chociaż ja nie do końca znam się na fotografii, bardzo mnie zachwyciły jej zdjęcia. Niestety nie mogę pokazać wszystkich zdjęć Ewi, nie koniecznie tych z moją osobą. Jeżeli tylko jej stronka będzie już działać bez zarzutu, na pewno zamieszczę do niej linka na swoim blogu.

poniedziałek, 7 grudnia 2009

Zoo TV


A to jeszcze małe cudo, które udało mi się niedawno wypatrzeć na moim osiedlu - kto by przypuszczał, że czasem takie zwykłe blokowisko może dostarczyć tak ciekawych obserwacji:)Byłam pozytywnie zaskoczona. Relikt przeszłości, mi bardziej skojarzył się z grupą U2 i płytą "Achtung Baby". Jak to dokładnie było, chyba Zoo TV? Jak ktoś wie poproszę o więcej info na ten temat:)
Pozdrawiam wszystkich wielbicieli tego fantastycznego pojazdu i U2:)

Zapach lata i mój widok


Taki widok miewam z okna:)widoczność i jakość pozostawia wiele do życzenia, niestety:( Ale to jedno z nielicznych aspektów mojego mieszkania, który lubię. W dali Bielany i Kopiec. Oj zatęskniłam za latem:( tak bardzo w środku wiem, że to niemożliwe. To co najbardziej zapamiętuję z lata to jego zapach. A każde lato pachnie inaczej. Oj rozmarzyłam się...

Fifi


Zanim zdradzę kim jest ten śliczny gentelman, jeszcze parę innych tematów pojawi się na początku.
W taki dzień powinni dawać w pracy przymusowy urlop aby każdy mógł pozostać w swoim domu w stroju: kapcie, skarpetki + dres. Broń Boże wychodzić. Tylko kubek herbaty z cytryną- herbaty koniecznie zielonej. A zielona z cytryną jest pyszna. Sprawa bardzo przyziemna:) Cóż ze sprawa przyziemnych to zainteresował mnie szczyt klimatyczny w Kopenhadze, chociaż polityka nie jest moją specjalnością, ale jakoś lubię widzieć co się dzieje na świecie. Widać przeciek tajnych wiadomości e-mail pobija nawet świńską grypę. Na koniec dnia pobudzają do śmiechu informacje w krakowskich tramwajach. Są zaiste porywające. "Dożywotnie odbieranie prawa jazdy pijanym kierowcom i recydywistom", "ofiary zamachu w Iraku dostaną odszkodowania" itd na co komu odszkodowania jeśli stracił brata czy żonę. Absurd wojny.
A tak sobie wracałam do domu z Łagiewnik na moje osiedle, po drodze widok na Bonarkę. Galeria jak galeria ale wpadł mi do głowy taki pomysł. Wyobraziłam sobie, że są ludzie starszej już daty, dla których taki podświetlany komin to jakieś niewyobrażalne cudo. Może siedzą i marzą by dotrzeć do tego miejsca, jakoś je sobie wyobrażają, tworzą je we własnej wyobraźni ale na skalę wyobrażeń z czasów lat pewnie 40tych 50tych, czyli tak naprawdę różnych i zupełnie innych od dzisiejszego świata. Wiedzą, że nigdy nie dotrą do tego miejsca, że ona będzie żyło tylko w ich wyobraźni. Gdybym miała więcej polotu, to pewnie pokusiłabym się by uwiecznić tę historię(wymyśloną) na papierze. Jeszcze gdyby dodać do tego taki singerowski fatalizm - mogło by wyjść coś ciekawego. Obawa moja tylko w tym, że nie mam jeszcze mentalności staruszka.
Na koniec rozwiązana zagadka czyli mój mały chrześniak. Internetowy debiut - no poza Naszą Klasą zapewne. Nigdy nie miałam styczności z dziećmi, zresztą mój instynkt macierzyński jest raczej znikomy. Ale kiedy patrzy się na takiego małego człowieczka, to narasta w środku człowieka takie dziwne, trudne do opisania uczucie. Ja zawsze mam taki ucisk w żołądku, czuję, że się rozpływam, że wskoczyłabym do wody chociaż nie umiem pływać. Może z tym instynktem nie tak źle:) A więc Fifi w roli głównej:)