Powered By Blogger

niedziela, 31 stycznia 2010

"Kiedy rozum śpi, budzą się upiory"/moje Wszystko

Byłam dzisiaj na Goi. Już myślałam, że znowu zamkną mi kolejną wystawę, na którą się wybieram jak przysłowiowa sójka za morze. Ale tym razem dotarłam. 


Francisco Goya "Kiedy rozum śpi, budzą się upiory"

Wiem, że jesteś już w domu. Wiem, że dużo spisz, bierzesz leki, odpoczywasz. Moje Wszystko, nasze drogi będą różne. Nie sądzę, że będziesz chciał mnie kiedykolwiek jeszcze zobaczyć. Odpoczywaj, wyzdrowiej, wracaj do życia. Życzę Ci wszystkiego dobrego, wierzę w to, że odnajdziesz sens i spokój, wierzę, że będziesz szczęśliwy. Wybacz, że to piszę ale bardzo Cię kocham. Jesteś w moich myślach, w moich wspomnieniach, jesteś moim Wszystko. Wracaj z powrotem. 

sobota, 30 stycznia 2010

Wyspiański


Ostatnio wybrałam się do kościoła franciszkanów. Lubię czasem tam przychodzić, szczególnie ze względu na unikatowy secesyjny klimat tego wnętrza. Uwielbiam polichromię i witraże. Moim ulubionym motywem są bratki i malowidło przedstawiające upadłe anioły. W domu mam plakat, przedstawiający właśnie ten fragment, z którym nie rozstaje się już chyba od 10 lat. Był ze mną w akademiku, wisiał także w dwóch mieszkaniach, w których mi przyszło mieszkać do tej pory. Teraz również wisi na moich drzwiach. To jest rzecz, z którą nie potrafię się rozstać, którą zabieram zawsze ze sobą i wieszałam wszędzie tam, gdzie do tej pory zakotwiczałam na dłużej. Trochę się już sfatygował, ale trudno.
Dziś wieczorem siedzę i kontempluję rysunki Stasia. To mój ulubiony.


Stanisław Wyspiański "Zamyślona. Portret Dagny Przybyszewskiej"

Co dziwne długo nikt nie wiedział o istnieniu tego portretu albo przynajmniej o nim zapomniano. Znaleziono go podczas, podobno, remontu lokalu w którym znajdował się niegdyś krakowski "Paon". Na zapleczu lokalu był wielki blejtram, gdzie każdy z artystów zostawiał swój ślad. Tam oto wisiał portret pani Przybyszewskiej. Znalazłam także jego reprodukcję w najnowszej publikacji o Dagny, Aleksandry Sawickiej "Dagny Juel Przybyszewska". Autorka zgromadziła w niej spory, niepublikowany dotąd nigdzie materiał, wiele mitów ulega dekoloryzacji. Mamy okazję zapoznać się z twórczością (!) młodopolskiej muzy,  jak i  wieloma jej portretami, także i z tym, moim zdaniem najpiękniejszym jaki narysowano. Polecam świetna lektura.




Stanisław Wyspiański "Okno"

Dla mnie chyba najbardziej tajemniczy portret. Jakby ktoś chciał przebić się przez dzielącą go od świata szybę. Co widać za oknem? Ja się boję patrzeć na ten rysunek. 




Stanisław Wyspiański "Władysława Ordon w stroju Krasawicy"

Ten portret można zobaczyć w muzeum Wyspiańskiego w Kamienicy Szołayskich. Kolory reprodukcji nie są do końca wierne oryginałowi. W moim, oczywiście subiektywnym odczuciu, to raczej nie strój i nie przebranie tylko topielica. Podkrążone oczy, trupie kolory, długi warkocz, wianek. Zawsze gdy patrzę na ten pastel czuję zapach wody, czuję wilgoć, widzę płaczące wierzby. Myślę, że tak mogłaby wyglądać Ofelia.


Stanisław Wyspiański "Macierzyństwo"

Jeden z ulubionych motywów w twórczości. Nie chciałam powielać tych najbardziej znanych ale wydaje mi się, że jest równie piękny. Zachwyca mnie kolorami, wydaje się być jakby zastygły w jednej chwili tulenia dziecka, pełny miłości i ciepła, mimo zimnych niebieskich odcieni. Ciepło padającego światła na twarze matki i dziecka - nic chyba bardziej nie potrafi wyrazić miłości.




Stanisław Wyspiański "Główka Helenki"

Mój ulubiony portret dziecięcy. Najbardziej zachwyca mnie to jak namalowane są włosy, ile w nich barw, jak precyzyjne ale zdawałoby się nonszalanckie pociągnięcia kredki. Prawie czuje się ich miękkość, puszystość. Wyspiański był prawdziwym mistrzem portretu. To co uczynił z pasteli, miał uczulenie na farby olejne, nie udało się powtórzyć do tej pory nikomu. Dzieci kochał bezgranicznie.


Stanisław Wyspiański "Pasjans przy świecy"

Rzadko reprodukowana kompozycja. Trafiłam na nią kiedyś i bardzo mi się spodobała. Chyba mam zamiłowanie do takich nokturnowych klimatów. 

wtorek, 26 stycznia 2010

Enjoy the silence

Obejrzałam właśnie "Fortepian". Wcześniej nie widziałam tego filmu i zastanawiam się jak to się mogło stać. Jest cudowny. Nie obstawiałam w nim happy endu a tu proszę miło mnie zaskoczył. Dziś wieczór i popołudnie z filmem. Wcześniej zobaczyłam "Moje życie beze mnie", a to co jeszcze na mnie czeka to "Przerwana lekcja muzyki" (będzie powtórka, ale chętnie zobaczę raz jeszcze) i "Tatarak". Na ten ostatni szczególnie się napalam. Po pierwsze Iwaszkiewicz, po drugie ciekawi mnie jak zostało sfilmowane to króciutkie opowiadanie, które pamiętam, że bardzo mi się podobało. Niedawno widziała po raz pierwszy, głupio się przyznać jak na polonistę, ekranizację "Panien z Wilka" i muszę przyznać, że byłam pozytywnie zaskoczona.  
Szkoda, że nie możesz zobaczyć żadnego filmu ze mną. Wiesz, że nie dokończyliśmy jeszcze oglądania "Małego Buddy". Zatrzymałam go w tym miejscu kiedy wyszedłeś. Wierzę, że jeszcze wrócisz żeby skończyć oglądać.
Wracaj z powrotem... "Proszę cię, narysuj mi baranka..."

niedziela, 24 stycznia 2010

Czas, czas, czas...

Czas, czas, czas... mroźne poranki, długie wieczory i na wpół przespane noce. Wydaje mi się, że te półtora tygodnia trwało cały rok, że następny tydzień będzie trwał całą wieczność. Nie ma dnia żebym o Tobie nie myślała, nie ma godziny żebym nie chciała Cię przytulić, nie ma takiej minuty żebym nie chciała potrzymać Cię za rękę...
Siedzę bez celu i bez sensu uświadamiając sobie, że weekend właśnie dobiegł końca, że nie mam siły by zacząć nowy tydzień, że cały świat stracił sens. Czytałam kiedyś ładny wiersz o tym jak mróz ścina kwiaty, dzisiaj mróz ściął chyba wszystko co żywe, już nie mogę oddychać mroźnym powietrzem. Chcę kwiatów, słońca, chcę by ktoś zrozumiał co czuję. Chcę poczuć znowu Twój oddech na poduszce. Gdzie jesteś w swojej krainie śniegu? Zastanawiam się o czym mylisz leżąc w szpitalu, jak znosisz samotność? Może moje obawy są bezpodstawne, być może nie będziesz chciał pojawić się tutaj już nigdy więcej, może nie będziesz chciał żebym już pojawiła się w Twoim życiu. Niech tylko ktoś powie, że jest Ci lepiej, niech tylko będę spokojna wiedząc, że wracasz do świata, będę wdzięczna.
Czas, czas, czas... nie mam sił chyba dłużej znosić jego upływu. Czas, czas, czas... Trzeba czasu, czasu, czasu... Jak długo? Jeśli jest Bóg, to czy on zna odpowiedź na to pytanie?

sobota, 23 stycznia 2010

Model


Muszę pochwalić się moim maluszkiem, który zadebiutował ostatnio w roli modela dla jednej z firm produkującej dziecięce ubranka:) Cudny jest Fifi, nie mogę się napatrzeć:*

Filip w kolekcji Wiosna 2010





czwartek, 21 stycznia 2010

Maria Komornicka - "Susza"

Był wieczór gorący, duszny, z niebem opajęczonym,
 bez gwiazd. Na wschodzie, w milczącej chmurze,
 błyskały zielone błyskawice.
Zbudzili się, gdy zaszło płomieniste słońce, - po dniu
 przespanym w popiele.
Wyszli do sadu, by znaleźć wiatr i chłód, i rosę -
 lecz noc wisiała zwiędłymi liśćmi na drzewach.
Zeszli nad wyschłe jezioro, gdzie w zapylonych tatara-
 kach gasły płomyki świetlaków - padli na trawę,
 wyciągnęli się krzyżem na ziemi, szukając rosy.
A ziemia była gorąca i sucha, trawa zmieniła się
 w siano, - pająki i mrówki jadowite, szukając
 rosy, wpełzały im na ręce i twarze -


To mój ulubiony, chyba najpiękniejszy i zarazem najsmutniejszy wiersz jaki czytałam. Właśnie od niego zaczęła się moja fascynacja Marią Komornicką. Czasem próbowałam się nawet pokusić o stwierdzenie, że to jej najlepszy utwór jaki napisała, że może nawet lepszy niż "Biesy".
Zastanawiałam się kiedyś jak mogła wyglądać Komornicka. Zawsze zastanawiam się nad tym jak wyglądała/wygląda autor/ka, bo moim zdaniem zdjęcia, jeśli się jakieś zachowały, bo w przypadku Komornickiej są to tylko dwie fotografie, nigdy nie oddają pełnej prawdziwości. Gdzieś przeczytałam, że była dość niską, ładną kobietą, ubraną jak na tamte czasy bardzo odważnie (mówię oczywiście o fazie, kiedy Komornicka nie zmieniła jeszcze tożsamości). Tragiczna postać. Więcej znalazłam jednak literatury dotyczącej biografii Komornickiej, niż samej jej twórczości - w tym wymiarze wielkim autorytetem jest dla mnie Maria Podraza - Kwiatkowska.
Ostatnio mam chyba jakiś młodopolski nawrót, co bardzo mnie cieszy. Znalazłam świetną, cieplutką jeszcze książkę o Wyspiańskim, tylko szkoda, że cena była mniej zadowalająca:/ No i chcę zrobić rundę po księgarniach w poszukiwaniu jakiś poezji Zawistowskiej. Zapomniana poetka, odkrywana dopiero teraz ale wydaje mi się, że może być równie (może znacznie bardziej) fascynująca niż Komornicka.


To jedyne zachowane zdjęcie Maryni Komornickiej.

 Susza, [w:] Maria Komornicka, Utwory poetyckie prozą i wierszem, opracowała Maria Podraza-Kwiatkowska, Kraków 1996.

wtorek, 19 stycznia 2010

"Proszę cię, narysuj mi baranka..."

Już drugi dzień spędzam czytając w kółko "Małego Księcia". Dziś popłakałam się jak dzieciak przy lekturze. Żal mi się zrobiło wędrującego bohatera. Przez chwilę wydawało mi się, że wszędzie jest nieszczęśliwy, że gdyby był chłopcem z krwi i kości przytuliłabym go mocno i płakałabym razem z nim. Ale dziś płaczę sama. Gwiazda B-612 jest niewiele większa od mojego domu. Jesteś na niej teraz? Gdzie jesteś? Uśmiechasz się do słońca? Powiedz mi. Walczysz nadal z ziarnami baobabu i boisz się, że będziesz musiał walczyć z wyrastającymi drzewami.
"Proszę cię, narysuj mi baranka..."
 Wróć z powrotem.



poniedziałek, 18 stycznia 2010

"Sometimes you can't make it on your own"

Chciałabym to wiedzieć - nie wiem. Znaleźć słowa, które mogłyby to wyrazić - nie znajduję. Chciałabym nie myśleć - myślę. Najgorsze są ludzkie odczucia. Świadomość tego, że nie mogę nic zrobić. Może potrzebna jest jakaś nadprzyrodzona moc? Tylko skąd ją wziąć? Gdybym mogła wybrać się po nią na koniec świata, jeśliby właśnie tam była, jestem pewna, że nie zawahałabym się ani chwili. Gdyby było jak w dawno opowiadanej bajce, w której Jaś wybierał się na kraj świata po wodę życia, myślę, że podążyłabym za nim nawet w niepodbitych butach. W takich momentach czytania bajek pomijam na pewno Bettelheima.
Wieczór spędzam z U2, marny pomysł, wiem:( Co jeszcze robię. Czytam "Małego Księcia" i wyobrażam sobie jak na planecie wyrastają baobaby, wyrastają tak szybko, są wielkie w końcu jest ich tak dużo, że moja planeta nie może ich pomieścić - jest dla nich za mała. Ponieważ trudno było mi skoncentrować się na dłuższej lekturze, odłożyłam na półkę Lema. Trudno podróże kosmiczne muszą poczekać. Ale zaraz! Ja czytam sience fiction! Nie dziś czytać nie będę, bo mam w pamięci majora Toma. Widziałam wtedy tę kapsułę kosmonauty i widziałam odlatującego w niej człowieka. Potem człowiek ten tracił grawitację, widziałam jak zabija go ciśnienie, zbyt wolno odliczał... Tak czas płynął tej nocy zdecydowanie za wolno.
Co jeszcze robię. Gram w Mahjonga. Jedyna gra w jaką grywam, w jaką chyba kiedykolwiek grałam. Mogę popatrzeć chwilę na klocki, mogę skupić swoją uwagę na znalezieniu tych samych modeli. Ale tylko na chwilę. Potem gram już w jakimś ogłupieniu. Restart, restart, restart...
Czasem nie możesz nic zrobić samemu...

czwartek, 14 stycznia 2010

Rainer Maria Rilke - Samotność

Samotność jest jak deszcz.
Z morza powstaje, aby spotkać zmierzch;
z równin niezmiernie szerokich, dalekich,
w rozległe niebo nieustannie wzrasta.
Dopiero z nieba opada na miasta.

Mży nieustannie w godzinach przedświtu,
kiedy ulice biegną witać ranek,
i kiedy ciała nie zaznawszy nic,
od siebie odsuwają się rozczarowane;
i kiedy ludzie co się nienawidzą,
spać muszą razem - bardziej jeszcze sami:

samotność płynie całymi rzekami.

(tłum. Janina Brzostowska)

środa, 13 stycznia 2010

:(

Maćku odezwij się do nas jeśli czytasz. Buźka:)

niedziela, 10 stycznia 2010

Moja bajka

   Było tutaj wszystko czego chce spragniony szczęścia człowiek. Pachnąca latem trawa usiana gęsto stokrotkami, powoje róż wijące się wokół płotu. Dalej rosły malwy i goździki, a po drugiej stronie przy ogromnej lipie stała mała, żółta kapliczka. W głębi zaś ogrodu stał niewielki drewniany domek, którego wejścia strzegły dwa kwitnące rododendrony, zza których wyłaniał się biały ganek.
Maleńka dziewczęca postać w czerwonej sukience, która raz po raz  wychylała nosek zza drzwi, krzyknęła głośno:
- Mamo, mamo! Kubuś się obudził.
Zza kwitnącego krzewu wyszła kobieta o bladej twarzy, z niebieską chustka na głowie. Chude nogi powoli posuwały się w kierunku małej osóbki stającej na schodach. Weszła do środka, zamknęła drzwi, zniknęła w głębi domu. Jej cień balansował jeszcze na oświetlonej słońcem zasłonie, to rósł, to malał, obracał przeczącą głowę, czasem podnosił rękę. W końcu zniknął. Być może koleją rzeczy, tak jak zniknęło za horyzontem słońce oświetlające pokój śpiącego chłopczyka.
   Było jeszcze tylko kilka wschodów i zachodów tego gorącego lata, tylko jedna, ostatnia pełnia księżyca, niewiele już nocy pod rozgwieżdżonym lipcowym niebem. Kiedy spadł pierwszy deszcz tego lata, malutka dziewczynka trzymała za rękę babcię i ocierając drugą policzki, słuchała co do niej mówiono:
- Kiedyś tam gdzie kończy się horyzont i niebo styka się z ziemią spotkasz się z nią ponownie.
Nie bardzo rozumiała, nie mając pojęcia czym jest horyzont, nie znając jeszcze linii jego biegu. Stała wpatrzona przed siebie, mając nadzieję, że będzie mogła zamienić się tej jesieni w jaskółkę i razem z bratem odleci za ocean.
   Lato minęło szybko, nieubłagane. Słomiane lato, zasłuchane w szepcie samotności, lato goblinów i dziwnych, niezrozumiałych dla dziecięcego umysłu zdarzeń.
Mała osóbka, w czerwonym płaszczyku z mysimi warkoczykami stała na schodach i patrzyła na odlatujące do ciepłych krajów ptaki.
- Ptaszki, ptaszki, dlaczego lecicie beze mnie? Czy nie obiecałyście zabrać mnie ze sobą, żebym mogła zobaczyć mamę. Dokąd lecicie dzikie gęsi?
- Lecimy do ciepłych krajów, gdzie nigdy nie ma mrozu, gdzie zawsze świeci słońce a kwiaty kwitną i pachna cały rok. Gdzie są wielkie piramidy i ogromne wydmy, gdzie ludzie mówią innym językiem.
- Czy tam, gdzie lecicie jest moja mama?
- Spytaj jaskółek - odpowiedziały jej gęsi - One lecą jeszcze dalej niż my. Co roku wędrują tam, gdzie kończy się horyzont, gdzie ziemia codziennie wita się i żegna z niebem.
- Jaskółki, kochane jaskółki zabierzcie mnie ze sobą - prosiła, a one uniosły ja lekko tak, jakby od tej chwili stała się jedną z nich.
   Lecieli wysoko, ponad chmurami. Z dołu widać było nieznane miasta i głębokie morza. Wiatr smagał im po twarzy, ale kiedy wychodziło słońce mała uśmiechała się, a ono ogrzewało jej policzki tak ciepło jak tylko umiało.
Po kilku dniach podróży dotarli w końcu do miejsca, gdzie horyzont wita ziemię. Było tam ciepło, tak że dziewczynka musiała zdjąć swój czerwony płaszczyk, ludzie uśmiechali się do niej przyjaźnie tak, jakby zdawała się być dla nich długo oczekiwanym gościem.
Popatrzyła przed siebie. Rozciągała się wokół niej łąka pełna maków. Wszędzie pachniało i słychać było przyjazne śpiewy odlatujących jaskółek:
- Twoja mama czeka na ciebie. Żegnaj! Do zobaczenia i bądź szczęśliwa.
Odwróciła głowę. W jej stronę szła ubrana na biało kobieta. W jednej ręce trzymała parasolkę, drugą wymachiwała radośnie. Lekki wiatr smagał jej włosy, a twarz rozpływała się w słońcu.
- Mamusia! - krzyknęła mała i popędziła w stronę idącej.


środa, 6 stycznia 2010

Jeszcze zima

Zimowo. Zimowo i trochę smutno. Jakiejś zmiany chcę:) Na razie pociesza mnie myśl, że łady turban mi dzisiaj wyszedł:) I to chyba jedyna optymistyczna wiadomość dnia.