Powered By Blogger

niedziela, 10 stycznia 2010

Moja bajka

   Było tutaj wszystko czego chce spragniony szczęścia człowiek. Pachnąca latem trawa usiana gęsto stokrotkami, powoje róż wijące się wokół płotu. Dalej rosły malwy i goździki, a po drugiej stronie przy ogromnej lipie stała mała, żółta kapliczka. W głębi zaś ogrodu stał niewielki drewniany domek, którego wejścia strzegły dwa kwitnące rododendrony, zza których wyłaniał się biały ganek.
Maleńka dziewczęca postać w czerwonej sukience, która raz po raz  wychylała nosek zza drzwi, krzyknęła głośno:
- Mamo, mamo! Kubuś się obudził.
Zza kwitnącego krzewu wyszła kobieta o bladej twarzy, z niebieską chustka na głowie. Chude nogi powoli posuwały się w kierunku małej osóbki stającej na schodach. Weszła do środka, zamknęła drzwi, zniknęła w głębi domu. Jej cień balansował jeszcze na oświetlonej słońcem zasłonie, to rósł, to malał, obracał przeczącą głowę, czasem podnosił rękę. W końcu zniknął. Być może koleją rzeczy, tak jak zniknęło za horyzontem słońce oświetlające pokój śpiącego chłopczyka.
   Było jeszcze tylko kilka wschodów i zachodów tego gorącego lata, tylko jedna, ostatnia pełnia księżyca, niewiele już nocy pod rozgwieżdżonym lipcowym niebem. Kiedy spadł pierwszy deszcz tego lata, malutka dziewczynka trzymała za rękę babcię i ocierając drugą policzki, słuchała co do niej mówiono:
- Kiedyś tam gdzie kończy się horyzont i niebo styka się z ziemią spotkasz się z nią ponownie.
Nie bardzo rozumiała, nie mając pojęcia czym jest horyzont, nie znając jeszcze linii jego biegu. Stała wpatrzona przed siebie, mając nadzieję, że będzie mogła zamienić się tej jesieni w jaskółkę i razem z bratem odleci za ocean.
   Lato minęło szybko, nieubłagane. Słomiane lato, zasłuchane w szepcie samotności, lato goblinów i dziwnych, niezrozumiałych dla dziecięcego umysłu zdarzeń.
Mała osóbka, w czerwonym płaszczyku z mysimi warkoczykami stała na schodach i patrzyła na odlatujące do ciepłych krajów ptaki.
- Ptaszki, ptaszki, dlaczego lecicie beze mnie? Czy nie obiecałyście zabrać mnie ze sobą, żebym mogła zobaczyć mamę. Dokąd lecicie dzikie gęsi?
- Lecimy do ciepłych krajów, gdzie nigdy nie ma mrozu, gdzie zawsze świeci słońce a kwiaty kwitną i pachna cały rok. Gdzie są wielkie piramidy i ogromne wydmy, gdzie ludzie mówią innym językiem.
- Czy tam, gdzie lecicie jest moja mama?
- Spytaj jaskółek - odpowiedziały jej gęsi - One lecą jeszcze dalej niż my. Co roku wędrują tam, gdzie kończy się horyzont, gdzie ziemia codziennie wita się i żegna z niebem.
- Jaskółki, kochane jaskółki zabierzcie mnie ze sobą - prosiła, a one uniosły ja lekko tak, jakby od tej chwili stała się jedną z nich.
   Lecieli wysoko, ponad chmurami. Z dołu widać było nieznane miasta i głębokie morza. Wiatr smagał im po twarzy, ale kiedy wychodziło słońce mała uśmiechała się, a ono ogrzewało jej policzki tak ciepło jak tylko umiało.
Po kilku dniach podróży dotarli w końcu do miejsca, gdzie horyzont wita ziemię. Było tam ciepło, tak że dziewczynka musiała zdjąć swój czerwony płaszczyk, ludzie uśmiechali się do niej przyjaźnie tak, jakby zdawała się być dla nich długo oczekiwanym gościem.
Popatrzyła przed siebie. Rozciągała się wokół niej łąka pełna maków. Wszędzie pachniało i słychać było przyjazne śpiewy odlatujących jaskółek:
- Twoja mama czeka na ciebie. Żegnaj! Do zobaczenia i bądź szczęśliwa.
Odwróciła głowę. W jej stronę szła ubrana na biało kobieta. W jednej ręce trzymała parasolkę, drugą wymachiwała radośnie. Lekki wiatr smagał jej włosy, a twarz rozpływała się w słońcu.
- Mamusia! - krzyknęła mała i popędziła w stronę idącej.


Brak komentarzy: