Powered By Blogger

niedziela, 13 grudnia 2009

"The only baggage you can bring is all that you can't leave behind "

Nie mam ochoty silić się na pseudointelektualne dysputy niewarte niczego i tak naprawdę nieprzydatne nikomu do czytania. Prawda jest taka, że odpalam właśnie papierosa i mam zamiar wyrzucić z siebie wszystko co jest toksyczne we mnie tego wieczoru. Dlaczego akurat w niedzielę o tak późnej porze? Może lepiej późno, niż wcale:) Dość mam na dzisiaj czytania książki dla zabicia własnych myśli i pseudotwórczo spędzonego czasu. Wolę go nie spędzać twórczo. Gdybym miała w tym momencie wybór, postawiłabym na hedonizm. Bo tak naprawdę tęskni się do czegoś więcej niż do wiosny i lata. Bardziej do tego co kojarzy się z nimi. Do zapachu, do głosu, do tamtej muzyki, do tamtych miejsc, do tamtej jazdy tramwajem, do tamtego spaceru, do tamtej rozmowy na kładce, która prowadzi na kopiec, do tamtej sukienki, którą się miało wtedy na sobie, do uśmiechu, do tamtego słońca, do tamtego letniego widoku z okna. Słońce będzie zapewne takie samo za rok, sukienka wisi w szafie i pewnie jeszcze nie raz ją założę. Na razie jednak zaszywam się w domu i czekam na cud.
Ktoś powiedział kiedyś, że jak nie możesz dalej nieść ze sobą tego bagażu, to zostaw go za sobą. Zostaw walizkę na jakimś lotnisku i nigdy więcej po nią nie wracaj. Nie pisz też zażalenia do linii lotniczych, że gdzieś ci zaginęła w podróży, bo najprawdopodobniej i tak jej już nie odzyskasz. Jeśli się nawet znajdzie to nie będzie zapewne zawierać tej samej zawartości, którą do nie spakowałeś. Wycena straty jest zawsze dość kosztowna.
Czasem marzę o tym żeby ludzka psychika było jak komputer. Żeby znalazły się takie opcje jak "backspace" i "delete". Czasem dla szybszego działania mógł by być też "enter":)Niestety ku mojemu rozczarowaniu, nie jesteśmy tak skonstruowani.
Wiem, że nadal będę chodzić po tych samych ulicach w tej samej sukience, słuchać tej samej muzyki. Ale wiem też, że następny spacer nie będzie już taki sam, że "nic dwa razy się nie zdarza".
Oj chyba zrobiło się nieco trywialnie na sam koniec, ale dziś nie silę się na oryginalność. Jakoś wolę być szarością, przesiąkniętą trochę własnym płaczem, trochę wyblakłą i wypraną swoimi problemami. Może idąc następnym razem ulicą, opowiem sobie wreszcie bajkę ze szczęśliwym zakończeniem. Jak to nazwał ktoś "z happy endem".

Brak komentarzy: